2 o’clock

Autor: Paul
Kategoria wiekowa: +12 (wulgarny język)
Długość: 1792 słowa
Bohaterowie: Youjin i reszta KNK (Inseong, Seungjun aka Kyeongbok, Jihun aka Kimchi, Heejun)

2 o'clock poster

Mam na imię Youjin. Kim Youjin. Nie wierzę w duchy, zjawy, potwory, zombie, Ufo, czy też inne paranormalne strachy. Nie skaczę z przerażenia na widok pająków, karaluchów, szczypawic, czy też innego pełzającego paskudztwa. Nie sram po gaciach za każdym razem, kiedy słyszę bliżej nieokreślony dźwięk w środku nocy. Nie muszę zaświecać wszystkich lamp, żeby przejść z jednego końca mieszkania na drugi. Nie boję się ciemności, wysokości, głębokości i innych rzeczy, które przyprawiają innych o zawroty głowy. Lubię ciszę.

Lubię ciężko pracować. Lubię dążyć do celu. Lubię nowe wyzwania. Lubię samotność, ale ludzie też mi nie przeszkadzają za specjalnie. No chyba, że mowa o Kim Jihunie, Park Seungjunie, Oh Heejunie i, o zgrozo, Jung Inseongu.

Kiedyś kładłem się spać przed 22:00. Dlatego urosłem taki wielki. A może to tylko geny? Nie wiem. Wierzę w to, w co chcę wierzyć. Nadal chodziłbym spać tak wcześnie, gdyby nie napięty grafik i ta banda idiotów. Dzień w dzień to samo. Jihun z Seungjunem napieprzają się po kątach, Inseong jest po prostu niemiłosiernie głośny, jedynie Heejun jakoś jeszcze się zachowuje. Nie mam nic przeciwko, kiedy wyją jak do księżyca, rzekomo ćwicząc śpiew, czy jak trenują taniec, co w domu serio nie jest dobrym pomysłem. Jesteśmy piosenkarzami, to normalne. Ja też ćwiczę gdzie popadnie. Już  nawet nie czepiam się, gdy Kimchi i Gyeongbok randkują publicznie, nie przejmując się resztą zespołu. Wszystko rozumiem. Wszystko. Ale najczęściej wolę siedzieć do późna w wytwórni. W błogiej ciszy, gdzie spokojnie mogę grzebać w czeluściach Internetu w poszukiwaniu interesujących restauracji. Zazwyczaj słucham muzyki. Po cichu. Może i nie wyglądam, ale lubię hip hop. Potrzebuję spokoju, by skupić się na tekstach. Nie da się tego robić, kiedy wokół ciebie skacze stado pawianów.

Tamtego dnia znów siedziałem sam, przeglądając restauracje w Incheon. Mieliśmy zaplanowany fansign w tym mieście, więc stwierdziłem, że może fajnie byłby zjeść coś dobrego.
Kilka dni wcześniej mieliśmy broadcast na żywo, na którym karmiliśmy się nawzajem jjajangmyunem. Ja akurat nie mogłem narzekać, ale niektórzy z nas nie najedli się zbytnio, bo makaron lądował wszędzie, tylko nie w ustach. To typowo chińskie danie, a w Incheon znajduje się całkiem pokaźne Chinatown. Znalazłem dość popularną restaurację serwującą jjajangmyun. Nie wiem jak inni, ale ja naprawdę chciałem tam iść, a jeśli ja coś postanowię, to już nikt nie ma nic do gadania. Jestem nieprzeciętnym uparciuchem.

Wracając do tematu…

Siedziałem sam, czas płynął wolno. Spojrzałem na ekran telefonu. Zegar pokazywał dwadzieścia trzy minuty po jedenastej. Wróciłbym już do dormu, ale chłopaki na bank jeszcze nie poszli spać. Wypiłem kilka potężnych łyków coli i otworzyłem okno, by się rozbudzić. Oczy same mi się zamykały, mimo to wolałem jeszcze chwilę przesiedzieć w wytwórni. Odpaliłem sobie koncert B.A.P i położyłem się na ręce, wlepiając zaspany wzrok w ekran komputera. Kolorowe światła sceniczne migały jak szalone, sprawiając, że wszystko zaczęło mi się rozmazywać. Przetarłem twarz wolną ręką i podskoczyłem zaskoczony, bo w tym samym momencie zadzwonił mój telefon. Niski dźwięk wibracji rozniósł się po pomieszczeniu. Podniosłem się i odebrałem połączenie.

– Yup? Co jest, Kimchi? – zapytałem zachrypniętym głosem.

– Hyung! Z Inseongiem dzieje się coś dziwnego! Miota się jak ryba wyjęta z wody… i krzyczy! Wrzeszczy jak opętany! Hyung! Gdzie jesteś?! – Jihun starał się przekrzyczeć coś, co brzmiało jak zarzynany prosiak.

– Zaraz będę! – odkrzyknąłem i natychmiast przerwałem połączenie. Tym razem nie dlatego, że było za głośne. Po prostu spanikowałem.

Okej. Panika to zbyt wielkie słowo. Ale nie wiedziałem, co się dzieje. Nie miałem pojęcia, co o tym myśleć, więc zebrałem się w ekspresowym tempie, chwyciłem kurtkę i wybiegłem jak błyskawica. Próbowałem po drodze włączyć światło. Korytarze jakoś pokonałem, ale wolałem nie zabić się zbiegając ze schodów.  Pstryczka nie znalazłem, więc zwolniłem nieco, co tak szczerze nie było łatwe, bo jak już się rozpędzę, to biegnę jak koń wyścigowy i lepiej zejść mi z drogi. Jakoś mi się udało zahamować, choć  niewiele to dało, bo i tak wyciągnąłem się na schodach jak długi, nie trafiając w jeden ze stopni. Upadłem na tyłek, plecami uderzyłem w stopień, i nie jestem pewny, ale wydaje mi się, że przygrzmociłem głową w barierkę. Nie wiem, nie pamiętam. Wszystko działo się tak szybko, a ja, napędzany czystą adrenaliną, nie sprawdziłem nawet czy krwawię. To nie było ważne. Nie czułem żadnego bólu, więc podniosłem się i pokonałem resztę schodów. Całe szczęście, nasz dorm znajdował się blisko wytwórni, bo nie wiem, jak długo byłbym w stanie biec. Ale nie czułem zmęczenia. Zapewne w innych okolicznościach cieszyłbym się z możliwości pobiegania sobie w środku nocy pustymi ulicami, podziwiałbym te migoczące gwiazdy i delektowałbym się wiatrem, który przeczesywał chłodnymi palcami moje włosy. Moje zmysły się wyostrzyły. Mimo, że biegłem z zawrotną prędkością, zauważyłem duże czarne ćmy obijające się o uliczną lampę i psa, który pod ścianą gryzł własną nogę i wyglądał zupełnie jak ta hiena z „Króla Lwa”. Widziałem też zielone światełka porozwieszane w oknach jednego z biurowców. Mimo, iż biegłem tak szybko, że szumiąca w mych uszach krew brzmiała jak tysiące krzyczących ludzi, nie potrafiłem jakoś dobiec na miejsce. Miałem wrażenie, że świat zatrzymał się w miejscu, a ja, niczym chomik, kręcę na kołowrotku i nigdy nie dotrę do dormu.  Nie potrafiłem odepchnąć się od podłoża, a moje mięśnie zastygały w nienaturalnych pozycjach. Myślałem już tylko o tym, żeby  w końcu, do cholery, znaleźć się w naszym mieszkaniu. Mój mózg zajął się przeklinaniem, i nawet nie zaczaiłem co i jak, a  już w pośpiechu otwierałem drzwi do dormu. Ręce trzęsły mi się niemiłosiernie, i pięć razy wstukałem zły kod, zanim otworzył mi przerażony Heejun. Na mój widok odetchnął z ulgą, jakby był pewny, że wybawię ich wszystkich ode złego. Nie jestem  cudotwórcą. Nie umiem uzdrawiać siłą woli. Mimo to, kiwnąłem lekko głową i nie zdejmując butów, wparowałem do salonu, gdzie zastałem leżącego na podłodze Inseonga.

– Co tu się, do cholery, stało? – Podniosłem głos, choć wcale nie chciałem.

Ale widok był okropny. Cały salon zdemolowany, krzesła połamane, wszystko ze stołu wylądowało na podłodze. Jihun i Seungjun skuleni siedzieli pod telewizorem, a Heejun przechodził chyba załamanie nerwowe, bo drapał się po łokciu, wlepiał wzrok w przestrzeń między mną a oknem i bujał się na boki z rozdziawionymi  lekko ustami. Wiedziałem, że to właśnie on wcześniej próbował opanować sytuację, bo, sorry, ani Jihun, ani Seungjun nie byliby w stanie tego zrobić. To totalne ofiary życiowe.

– Heejun, dzwoniłeś po menadżera? Co powiedział? – zapytałem, potrząsając ramionami naszego maknae, ale jego dusza już uleciała. Apatycznie zaczął przeszukiwać kieszenie, jakby dopiero moje słowa uświadomiły mu, że powinien zawiadomić kogoś z góry. Ja nie wiem, o czym te dzieci myślały do tej pory. Dobrze, że w ogóle wpadli na to, żeby chociaż mnie ściągnąć.

– Inseong? – Uklęknąłem  przy nieruchomym przyjacielu. Czy ja nazwałem go przyjacielem? Tak. Całe KNK jest dla mnie jak najbliższa rodzina. To oczywiste, że się przyjaźnimy.  – Yah! – krzyknąłem i potrząsnąłem nim zupełnie tak samo, jak wcześniej Heejunem. Inseong odwrócił głowę w moją stronę, ujrzałem strugi ciemnopurpurowej krwi zdobiące jego policzki. Wyglądały jak grube, nabrzmiałe żyły. Zrobiło mi się niedobrze. Spojrzałem na Heejuna, który cały rozedrgany usiłował odblokować swój telefon. Zwróciłem wzrok z powrotem na Inseonga i po raz kolejny naciągnęło mnie na jego widok. Jego oczy były białe. Jakby wpatrywał się w tył własnej głowy. Widać było same białka.

– Oh Fuck…  C-co to jest? – zaskrzeczałem, upadając bezsilnie na tyłek. Zacząłem się cofać. Poczułem coś dziwnego. Włosy na karku stanęły mi dęba, serce ścisnęło się do rozmiarów orzecha ziemnego, czułem mrowienie w opuszkach palców.  Elektryzujący impuls przebiegł całe moje ciało.

Inseong mrugnął. Już wiedziałem, że on nie był chory. On był opętany. Już wiem, że to co czułem moment wcześniej, to tylko złe przeczucia. To, co czułem dokładnie w  momencie, kiedy Inseong obnażył swoje zęby w psychopatycznym uśmiechu, to był już czysty strach.

– Boże, ratuj… – wyszeptałem. Choć patrząc na Inseonga, traciłem wiarę w jakąkolwiek Boską opiekę.

Znów spojrzałem na Heejuna, tym razem błagając o to, by wziął mnie w ramiona i niczym Superman odleciał ze mną jak najdalej od tego przeklętego miejsca. Ale Heejun stał jak wryty, telefon wypadł mu z rąk i zawisł w powietrzu tuż nad jego stopą.

Co?

Spojrzałem na Jihuna i Seungjuna. Obaj zapłakani jak małe dzieci podczas szczepienia. Łzy zwisały im z rzęs, ale nie spadały na podłogę.

Bałem się spojrzeć na Inseonga. Nigdy wcześniej, w całym swoim 23-letnim życiu, niczego nie bałem się tak bardzo, jak momentu, w którym potwierdzę swoje obawy, że Inseong nie zastygł tak jak reszta.

– Youjin hyung! – Głos Inseonga dobiegał jakby z oddali.  – Hyung!

To był głos prawdziwego Inseonga. Nie te wrzaski, które słyszałem wcześniej przez telefon.  Pomyślałem, że to możliwe, że on gdzieś tam w środku jeszcze siedział.
Powoli podniosłem wzrok, mając nadzieję, że zobaczę w tych pustych oczach naszego Inseonga. Nie spodziewałem się, że jego twarz będzie znajdować się 10 centymetrów od mojej. Puste oczy patrzyły prosto w moje myśli. Nie mogłem się ruszyć. Nie mogłem zamknąć oczu. Nie mogłem wygonić tego czegoś z mojej głowy.
Krzyczałem z całych sił. Czułem, jak moje struny głosowe rozrywają się z wysiłku.

– Hyung! –Usłyszałem w mojej własnej głowie krzyk Inseonga. – Hyung!!!

Moje ciało zaczęło się trząść niekontrolowanie. Ostatkami siły woli zamknąłem oczy. Chciałem, by to wszystko się skończyło. Chciałem już umrzeć.

– Youjinie hyung, już wszystko okej…
Poczułem delikatny dotyk ciepłej dłoni na moim policzku.

Otworzyłem powoli oczy. Leżałem oparty o własną rękę. Wciąż przed komputerem w wytwórni.  Właśnie rozbrzmiewały ostatnie nuty „With You”,  a członkowie B.A.P machali rękami, żegnając się z fanami.
Inseong zabrał swoją dłoń, zapewne zniechęcony moim pełnym obrzydzenia  spojrzeniem.

– Hyung, nie wracałeś do dormu, więc menadżer kazał mi po ciebie przyjść. – szybko wyjaśnił.

– Która godzina? – zapytałem, wyłączając komputer.

– Druga. To czas duchów. – Inseong rozejrzał się po pomieszczeniu, jakby spodziewał się jakiegoś zobaczyć.

– Duchy… – Zaśmiałem się. – Chodź, zanim jakiś cię porwie.  – Klepnąłem go w ramię i założyłem plecak.

– Aaa hyung! Nie mów tak! Już mam ciarki… – Otrzepał się jak pies po kąpieli w rzece. – Jak to jest, że ty nie boisz się ani duchów, ani pająków, ani nawet wysokości? – zapytał. W głosie wyczuwałem czystą zazdrość.

-Bo to wszystko nie jest ani trochę straszne. – odpowiedziałem szczerze, uśmiechając się pokrzepiająco, choć to ja potrzebowałem wtedy pokrzepienia. Z całego serca zazdrościłem mu, że jedyne czego się bał, to robaczki, ciemność i jego własna bujna wyobraźnia.

– To co jest straszne? – Popatrzył na mnie wyczekująco.

Utrata tego, na czym najbardziej ci zależy. – pomyślałem.

Ale nie pozwoliłem, by te myśli odbiły się na mojej twarzy. Zamiast tego wyciągnąłem dłoń i wskazałem ciemny korytarz przed sobą.

– Ta ajumma, co sprząta tu po nocach. – Odparłem.

– Ale tu nikogo… – Inseong zbladł, przełknął ślinę i złapał mnie pod ramię.  – Aish, dlaczego mi to robisz, hyung? – wyszeptał, rozglądając się dookoła.

Już prawie byliśmy w miejscu, gdzie łapała nas fotokomórka uruchamiająca światło. Spojrzałem na przyjaciela i zdusiłem w sobie śmiech.

1, 2, 3…

-Bu!

Skomentuj :)